Artykuł Kosmetyczni ulubieńcy marca – Orphica, Wibo, Felicea, Loreal, Urban Decay pochodzi z serwisu Lifestyle blog by Fiorka.
]]>Wciąż mam wrażenie, że jeszcze wczoraj były ferie i przed chwilą wróciłam z czterodniowej podróży do Moskwy i na Krym, a tu mamy już początek kwietnia. To zdecydowanie wina tego śniegu, który – jak na złość – jeszcze parę dni temu nie chciał się roztopić. A pierwszy dzień wiosny przecież już za nami. Dobrze, że chociaż mam na co zgonić :) Hej, Wiosno! Dobrze, że już jesteś!
Dziś mam dla Was moich kosmetycznych ulubieńców marca, no i trochę lutego. Jest ich pięć i każdego używam regularnie i raczej na pewno szybko nie wymienię. Przychodzę do Was z produktami dostępnymi w drogeriach, tymi z wyższych półek, jak i niższych. Choć ostatnio wydaje mi się, że im wyższa cena tym lepszy produkt, to mimo to mam w swojej kosmetyczce kilka tanich perełek, które skradły moje serce i są w takich cenach, że każda z Was naprawdę powinna je sprawdzić!
Mój numer jeden wśród marcowych ulubieńców. Odżywkę miałam okazję testować przy współpracy z marką Orphica. Początkowo nie podchodziłam do niej z wielkimi nadziejami. Używałam już kilku takich produktów i na efekt trzeba było sporo czekać, a finalnie nie był on też jakiś zadowalający.
Wiecie za co polubiłam tę odżywkę? Za działanie, mimo niesystematyczności z mojej strony. Tak już mam, że często zapominam nałożyć piankę na włosy przed wysuszeniem i tak było również z aplikowaniem Realash po zmyciu makijażu. Cztery dni ją nakładałam, a piątego zapominałam. Moja kuracja trwała ponad miesiąc. I co z tego wyszło?
Zniszczone od pocierania rzęsy przestały się kruszyć. Trochę urosły i – co najważniejsze – zagęściły się. Choć nadal są naturalnie jasne to bez tuszu stały się bardziej widoczne. Mogłabym wypisać jeszcze kilka plusów jej stosowania, ale chyba najlepiej będzie pokazać zdjęcie przed i po :) Dajcie znać, co o tym myślicie!
Dokładnie pamiętam całą drogę zmian dotyczących moich brwi. Zaczęło się od skubania ich raz na jakiś czas, bo wydawało mi się, że to cholernie boli. Gdy po pewnym przestałam cokolwiek czuć przy regulacji, zaczęłam podkreślać je brązową kredką, ale tylko gdzie nigdzie, aby nie przesadzić. Potem naszła moda na mocne brwi z idealnym konturem, do której nie mogłam się przekonać i trwałam dzielnie przy brązowym cieniu do powiek, którego najczęściej zapominałam użyć i na zdjęciach moje jasne brwi ginęły. A potem na jednym z kanałów kosmetycznych na youtube’ie usłyszałam o niej – brązowej pomadzie z Wibo.
Po kilku miesiącach używania mogę śmiało wymienić jej plusy – zachwyca ceną (23zł), jest dość miękka i ładnie się rozprowadza oraz do opakowania dołączony jest niewielki pędzelek, który idealnie mi wystarcza. Minusy? Brzydko pachnie, ale tylko wtedy, gdy przykładamy do nosa.
Choć początkowo używałam tej w kolorze soft brown to nie tak dawno temu wyszedł kolor blonde, na którego od razu się przerzuciłam i który zdecydowanie bardziej pasje do moich blond włosów.
Choć na temat mojego pierwszego spotkania z naturalnymi kosmetykami będzie oddzielny post, to i tak postanowiłam przedstawić Wam jednego z moich ulubieńców do codziennego makijażu.
Poznajcie pomadkę od Felicea – w moim ulubionym kolorze i o świetnej konsystencji. Choć brzmi to jak reklama podczas telezakupów to taka jest prawda. Aż ciężko uwierzyć, że należy do grona „tych zdrowszych”, bo nie odbiega ani trochę od tych napełnionych chemicznymi ulepszaczami.
Mój ulubieniec to kolor 24 – typowy nudziak, który chyba na każdych ustach wygląda dobrze. Niestety zdjęcie nie oddaje jej koloru – to chyba kwestia różowych dodatków, przy których pomadka wygląda na czerwoną. Jeśli obserwujecie mnie na instagramie to pomadka pojawia się ostatnio dość często na moich ustach, np. w TYM poście.
Jestem trochę skąpym człowiekiem i często szkoda mi pieniędzy na drogie kosmetyki, które mogą się nie sprawdzić. Do takich kosmetyków należą przede wszystkim podkłady. Parę razy zdecydowałam się na coś z wyższej półki zachęcona przez panie w sklepie, a potem te produkty okazywały się bublami, które zbyt szybko ścierają się z twarzy, ciemnieją i tym podobne. Dlatego coraz chętniej szukam dobrych podkładów w niższych cenach i tym sposobem do mojej kosmetyczki trafił podkład Loreal Infallible.
Kupiony na szybko w kryzysowej sytuacji, gdy okazało się, że muszę wyjechać, a poprzedni się kończy. Plusy? Ładnie kryje, nie ściera się i nie podkreśla suchych skórek (jak ja tego nienawidzę!). I najważniejsze – nie ciemnieje! Kosztuje około 30zł, ale często można go złapać na promocji. Jedynym minusem jest dla mnie opakowanie, z którego produkt trzeba wycisnąć. Te z pompką są zdecydowanie wygodniejsze, ale przy takiej cenie nie narzekam.
Ja używam tego w kolorze 11 Vanilla i przyznam, że dla mnie mógłby być lekko jaśniejszy, ale nadchodzi lato, więc za chwilę będzie idealny. Gdy się skończy, pewnie zdecyduję się na kolejną tubkę i na pewno znajdzie w kosmetyczce podczas kolejnej podróży.
Wiem, ta paletka nie jest żadną nowością, ale do mnie trafiła dopiero w urodziny. Przy ulubieńcach grudniowych i paletce Kat Von D pisałam Wam, że kocham brązy na oczach i taka jest prawda. Mój codzienny makijaż składa się z dwóch kolorów – beżu i brązu. Dlatego ta paletka od Urban Decay ogromnie skradła moje serce! Zrezygnowałam z zimnych brązów na rzecz tych pięknych ciepłych odcieni, które idealnie zgrywają się z moim zielonym okiem.
Bywam wariatem i często mam ochotę nałożyć na oko wszystkie cienie na raz, bo ciężko zdecydować się na ten jeden. Na tę chwilę moje ulubione kolory to piąty i szósty od lewej oraz trzy ostatnie.
Jeśli będziecie w Sephorze, koniecznie pomacajcie tę paletkę – na pewno się zakochacie. Cienie mają świetną pigmentację, ładnie się rozcierają i są naprawdę trwałe. Ogromnym plusem dla mnie jest dobór kolorów – wszystkie ze sobą ładnie wyglądają. Do paletki dołączony jest również dobry pędzelek, którego używam do blendowania. Oczywiście produkt ma również minusy – opakowanie jest dość grube i ciężkie, a cena dość wysoka (239zł).
Czy kupiłabym produkt, gdybym nie dostała go w prezencie? Tak! Pewnie czekałabym na jakąś promocję, ale jakość cieni i ich kolorystyka idealnie trafiają w mój gust.
A więc tak wyglądają moi kosmetyczni ulubieńcy marca Kochane! Czy używałyście któregoś z tych produktów? Jestem niesamowicie ciekawa Waszej opinii! A może znacie jakieś zamienniki? Chętnie przetestuję coś nowego z Waszego polecenia :)
Artykuł Kosmetyczni ulubieńcy marca – Orphica, Wibo, Felicea, Loreal, Urban Decay pochodzi z serwisu Lifestyle blog by Fiorka.
]]>Artykuł Kosmetyczni ulubieńcy grudnia – Becca, Kat Von D, Bielenda pochodzi z serwisu Lifestyle blog by Fiorka.
]]>W moje ręce trafiły cztery produktu, bez których teraz nie wyobrażam sobie codziennego makijażu. Nigdy wcześniej nie przywiązywałam uwagi do tego, co trafia do mojej kosmetyczki, a ostatnio się to zmieniło. Teraz przedkładam jakość nad ilość i w sklepie przy półkach stoję dwa razy dłużej niż zazwyczaj. Moi ulubieńcy grudnia to trzy produkty z wyższej półki, w które warto zainwestować lub przynajmniej pomacać w sklepie, by sprawdzić ich jakość i jeden produkt z niższej półki, który stał się podstawą mojego makijażu.
Jesteś ciekawa? ↓↓↓
Gdybym sama miała stworzyć paletę, która będzie w stu procentach w moim stylu, wyglądałaby dokładnie tak jak ta! Brązy, beże i czarny cień do podkreślenia lini rzęs. Ogromnym plusem jest pigmentacja, która mnie mocno zaskoczyła. Przyzwyczajona byłam do cieni z Inglota, które musiałam nakładać warstwami, by było je widać, a tu po nabraniu niewielkiej ilości na pędzel, zrobiłam z siebie pandę, bo nie spodziewałam się tak mocnego koloru. I kolejny plus za wielkość kolorów bazowych, które zazwyczaj kończą mi się najszybciej.
Więcej zalet? Cienie świetnie się rozcierają, nie osypują się w ciągu dnia (choć podczas aplikacji czasem coś spadnie na policzek), przyjemna konsystencja, super trwałość. I to opakowanie! Jest plastikowa i solidnie wykonana, główny napis jest wystający, przez co cała paletka wydaje się jeszcze atrakcyjniejsza i aż chętnie się ją dotyka.
Czy jest warta swojej ceny? Tak! Choć doszły do mnie informacje, że w Polsce cena jest trochę zawyżona i warto szukać taniej gdzieś za granicą.
Mój pierwszy kosmetyk Kat Von D, który kupiłam podczas podróży do Nowego Jorku, więc mam do niego ogromny sentyment. Udało mi się kupić paletę w promocji za $24, co po przeliczeniu daje nam mniej więcej 86zł. W Polsce można ją kupić za 199zł, więc różnica jest spora, a promocje na tę markę niestety nie obowiązują.
Paleta do konturowania, tak jak ta do cieni, jest mocno napigmentowana. Trzy matowe bronzery i pudry mają sporą gramaturę. Blendują się jak marzenie i mają przyjemną konsystencję, dlatego mnie czasem zdarza się przesadzić z ich użyciem. Samo opakowanie jest dużo gorsze niż palety z cieniami – jest tekturowe, a główny napis jest płaski.
Czy produkt jest warty swojej ceny? Tak! Nie wyobrażam sobie codziennego makijażu bez użycia tej palety.
Róż, bronzer i piękne rozświetlacze mieniące się w kolorze rose gold zapakowane w marmurkowe opakowanie to moi ulubieńcy grudnia! Są świetnie napigmentowane i rewelacyjnie rozprowadzają się na twarzy. Byłam przekonana, że do mojego typu urody pasują tylko zimne kolory, a ta paletka zmieniła moje zdanie. Początkowo nie potrafiłam aplikować tego różu i po nałożeniu go wyglądałam jakbym się ciągle wstydziła, ale to raczej wina moich umiejętności, a nie paletki. Dziś już się z różem zaprzyjaźniłam i nie popełniamy już takich błędów
Paletkę otrzymałam w prezencie, za co jestem ogromnie wdzięczna, bo pochodzi ona z kolekcji limitowanej. Nie orientuję się, ile zazwyczaj kosztują takie paletki i nie wiem, czy ta należy do tych drogich, ale zdecydowanie jest warta swojej ceny! Warto polować na promocje, bo wiem, że na tę markę często one obowiązują.
Produkt kupiony na szybko bez zastanowienia w Rossmanie i wybrany ze względu na ładne opakowanie i dość niską cenę (19zł). Okazał się moim ulubieńcem, bez którego nie wyobrażam sobie makijażu – co widać po ilości, która została w opakowaniu. Podchwyciła go nawet moja mama! Produkt dostępny w trzech wersjach, ale ja wybrałam wersję wyrównującą koloryt.
Baza nawilża i pod makijażem nie podkreśla suchych skórek, czym skradła moje serce. Jedynym minusem jest czas w jakim zużywa się buteleczka. Buteleczka wystarcza na około miesiąc przy codziennym stosowaniu. Ale patrząc na cenę to jest to do zniesienia.
To był moje pierwsze spotkanie z marką Bielenda i jestem ciekawa innych produktów. Dziewczyny, używałyście, testowałyście? Co możecie mi polecić?
Dziewczyny, czy korzystałyście z tych produktów? Jaka jest Wasza opinia?
Chętnie dowiem się, co Wy używacie do konturowania i jaka baza pod makijaż sprawdza się Wam najlepiej.
Koniecznie dajcie znać w komentarzach!
Artykuł Kosmetyczni ulubieńcy grudnia – Becca, Kat Von D, Bielenda pochodzi z serwisu Lifestyle blog by Fiorka.
]]>Artykuł 6 rzeczy, które sprawiają, że czuję się piękniejsza pochodzi z serwisu Lifestyle blog by Fiorka.
]]>Nie będzie to kolejny motywacyjny tekst, bo ja w motywację nie umiem. Umiem za to w dzielenie się tym, co mam w życiu najfajniejszego i naprawdę staram się częściej to doceniać. Dlatego zebrałam 6 małych rzeczy i sytuacji, które sprawiają, że czuję się bardziej kobieco i lepiej w swojej bladej skórze i dzięki którym, idąc na obiad czy zakupy, przestaję myśleć obym nie spotkała nikogo znajomego. Bo tak też się czasem zdarzało.
Nic tak nie sprawia mi takiej przyjemności jak noszenie czegoś seksownego. Na pewno masz dokładnie tak samo. Przekonałam się, że czasem wystarczy mała rzecz, by móc iść przed siebie z wyprostowanymi plecami.
Dokładnie rok temu przy jednej z sesji zdjęciowych (zobacz jej efekty tutaj!) miałam okazję bliżej poznać ramiączka Promees. Początkowo, gdy usłyszałam ozdobne ramiączka, od razu przyszło mi do głowy skojarzenie z takimi tandetnymi silikonowymi ramiączkami, które były modne milion lat temu. Pamiętasz? Naprawdę nie sądziłam, że zauroczę się takim niewielkim dodatkiem do bielizny. Z sesji, na której miałam przyjemność robić zdjęcia, wróciłam z pudełkiem czarnych ramiączek, które zaprzyjaźniły się z moim biustonoszem, a potem ulubieńcem stały się te beżowe. Przyjaźń trwa do dziś!
Bo wiecie, co jest najbardziej tandetne? Gdy dziewczyna, chcąc zwrócić na siebie uwagę, nakłada bluzkę tak, by wystawał spod niej stanik. Kochane, nie róbmy sobie tego! Niech wystają same ozdobne ramiączka!
Kwiatki. Wiem, nie zaskoczyłam Cię. Ale jeśli jesteś kobietą to musisz przyznać, że nic nie sprawia takiej radości, jak mały kwiatek lub zebrany pod blokiem bukiecik z mleczami i innymi wiosennymi chwastami, na widok którego uśmiechasz się jak dziecko. Faceci, my naprawdę lubimy dostawać kwiatki, szczególnie bez okazji! I wiemy, że one zwiędną za parę dni. Wiemy też, że będziemy je trzymać aż zaczną śmierdzieć. No i co z tego? Pizzę też zjemy w pół godziny i za chwilę jej nie będzie. A kolacja w zamian za różę to chyba dobry deal?
Jakiś czas temu do Polski zawitała moda na boxy wypełnione kwiatami, które skradły również moje serce. Aż dziwię się, że dopiero teraz o tym piszę. Dzięki małej współpracy z FlowersBox.Lodz już w paru postach tu na blogu czy właśnie na Instagramie mogliście zauważyć u mnie boskie pudełka wypełnione świeżymi kwiatami. Gdy pierwszy box, który dostałam, zdążył się ładnie zasuszyć, ale przestał ładnie wyglądać na zdjęciach, odkryłam, że takie boxy można dostać również zrobione ze sztucznych kwiatów. Świetna sprawa dla takich fotograficznych maniaków jak ja – zawsze piękne kwiaty na zdjęciach!
Nie ma nic bardziej kobiecego niż zadbane dłonie. A moimi faworytami są te w odcieniach różu i bieli. Choć udało mi się uzbierać sporą kolekcję zwykłych lakierów, parę miesięcy temu zaczęłam bawić się hybrydami. Początkowo byłam specyficznie nastawiona do tej metody zdobienia paznokci. A teraz? Nie wyobrażam sobie, że miałabym z tego zrezygnować.
Niekoniecznie ta z najwyższej półki. Nigdy nie byłam wielką gadżeciarą i nigdy nie ekscytowałam się na widok ubrań ze światowych domów mody. Tak samo mam z biżuterią. Wiadomo, dużo fajniej nosić złote kolczyki niż pozłacany łańcuszek z sieciówki, ale często korzystam z tej drugiej opcji. Mam słabość do pierścionków i minimalistycznych zawieszek na cienkim łańcuszku.
Czy zdarzyło Ci się kiedyś odwrócić głowę za osobą, która chwilę temu przeszła obok i od której poczułaś piękny zapach perfum? Zabrzmiało trochę przerażająco, ale na pewno wiesz, o co mi chodzi. Nic nie dodaje mi takiej pewności siebie jak świadomość, że pięknie pachnę. Często jest to zapach Lancome La vie est belle, o którym Wam już kiedyś wspominałam.
Kiedy wie, jak siorbiesz zupę, fałszujesz śpiewając piosenki i lepisz się od potu po meczu w squasha. Kiedy ryczysz pół dnia rozmazując na twarzy stary tusz i kiedy strzelisz focha, bo nie zapytał Cię, jaki film oglądacie, tylko sam podjął decyzję. I nawet kiedy wsiadasz do jego auta zmęczona po parogodzinnej sesji, a on i tak uśmiecha się na Twój widok.
Kiedy po przebudzeniu masz odbitą na twarzy poduszkę i Twoje włosy wyglądają jak spalone słońcem siano, a on mówi, że taką lubi Cię najbardziej.
Bo największy wpływ na to, jak się czujemy i jak się postrzegamy, mają nasi bliscy. Ludzie, którzy widzą w nas to, co mamy najlepsze i też najgorsze, a mimo wszystko są i chcą być na długo. Ludzie, którzy nasze kompleksy przebijają szpileczką i pozwalają spuścić z nich powietrze – jak z balona. I właśnie Ci ludzie, dla których nasze „ogromne” wady są naszymi zaletami.
Kosmetyki, biżuteria, kwiaty? Tak, fajnie jest to posiadać, ale sama przyznasz, że nic nie zastąpi trzymania za rękę idąc ulicą, kilku godzinnych rozmów w samochodzie zaparkowanym gdzieś w szczerym polu czy domowego seansu filmowego z ukochaną osobą, kiedy nie musisz martwić się jak wyglądasz i czy masz na sobie wyjściowe ciuchy, bo on i tak mówi Ci, że jesteś piękna. A to jest najważniejsze.
Artykuł 6 rzeczy, które sprawiają, że czuję się piękniejsza pochodzi z serwisu Lifestyle blog by Fiorka.
]]>Artykuł Kosmetyczne hity i buble września pochodzi z serwisu Lifestyle blog by Fiorka.
]]>Ostatni miesiąc przyniósł wiele kosmetycznych niespodzianek! Mimo tego, że oficjalnie wrzesień minął ponad 2 tygodnie temu, dziś przychodzę do Was z listą moich kosmetycznych hitów – produktów, których używam i z którymi się zaprzyjaźniłam. Pośród nich znalazł się również jeden bubel, którym jestem bardzo zawiedziona, bo postanowiłam przetestować go dzięki świetnym recenzjom na innych blogach i kanałach urodowych. Koniecznie dajcie znać, czy testowaliście któregoś z ulubieńców i jak Wam się sprawdził!
PS. Post nie jest sponsorowany!
Bardzo chciałabym móc wkleić Ci tutaj zapach tej pianki do mycia ciała! Na pewno byś się zakochała :) Pianka jest bardzo wydajna, ma przyjemną konsystencję, pozostawia skórę przyjemną w dotyku. Ja używam wersji żółtej Greek, ale kusi mnie, by wypróbować jeszcze czerwoną Africa, szczególnie, że pianka zmienia kolor wody. Mój numer jeden w tym miesiącu!
Ile razy zdarzyło Ci się niedomyć oczu po makijażu wodoodpornym lub ile razy tarłaś oczy chusteczkami do demakijażu, krusząc rzęsy z zaschniętym tuszem? Nie musisz liczyć, bo wiem, że takich sytuacji było mnóstwo, u mnie również. Dlatego ucieszyłam się, gdy w moje ręce wpadł nowy dwufazowy płyn do demakijażu oczu od Nivea. Początkowo nie miałam większych nadziei, myślałam, że trafi do pudełka z innymi bublami, które się nie sprawdziły. Teraz dumnie stoi na półce w łazience i przyznaję, że używam go również do zmywania makijażu z całej twarzy.
Po wielu problemach z dobraniem odpowiedniego odcienia matującego pudru, w końcu się poddałam i zainwestowałam w ten transparentny dostępny w drogeriach.
Mimo tego, że sam puder jest biały, idealnie dopasowuje się do koloru twarzy. Trzeba uważać, by nie nałożyć go za dużo, ale nawet niewielka ilość matuje buzię na cały dzień. Jedno zanurzenie pędzla wystarczy, by rozprowadzić go po strefie T. Dla kogoś z tłustą lub mieszaną cerą będzie strzałem w dziesiątkę. Nie jestem przekonana tylko do opakowania, bo czasem mam mały problem z tym, by nie wysypać zbyt wielkiej ilości pudru.
Warto polować na niego na promocjach, bo można go zgarnąć w naprawdę fajnej cenie! Szczególnie, że właśnie trwa wielka promocja w Rossmanie na -55%!
Zabawa lakierami hybrydowymi trwa u mnie od jakiegoś czasu. Udało mi się uzbierać niewielką kolekcję lakierów i mam wśród niej swoich dwóch ulubieńców. Wiem, że teraz jest jesień i na paznokciach powinny królować ciepłe kolory. Ja wychodzę wszystkiemu naprzeciw i cały rok chętnie noszę białe paznokcie w odcieniu Milk Shake – tak klasycznie. Ostatnio też moim ulubieńcem stał się Blue Tide w kolorze jasnego błękitu.
Foreo to szczoteczka do twarzy, która pomaga w jej oczyszczaniu. Dostałam ją w prezencie, bo pewnie nie byłoby mnie na nią stać (kosztuje 800zł!). Ogromnym jej plusem jest to, że przestałam używać peelingów, które raniły mi buzię. Nakładając niewielką ilość żelu do mycia twarzy, dobrze zmywa makijaż i pozbywa się zanieczyszczeń. Szczoteczka posiada regulację intensywności, wibracją daje znać, kiedy powinniśmy zmienić część twarzy i praktycznie wcale nie trzeba jej doładowywać – używam jej bezustannie od lipca. I ma 10-letnią gwarancję!
Moje największe odkrycie ostatniego miesiąca!
O pędzlach dowiedziałam się od Ewki z kanału RedLipstickMonster i przy najbliższej okazji wstąpiłam do Hebe. Chyba nie tylko ja postanowiłam je przetestować, bo półka była pusta. Serio, zostały może ze dwa modele pędzli, których akurat ja nie potrzebowałam. Parę dni później już udało mi się je upolować i jestem zachwycona!
Dla takiego amatora jak ja są świetne – niska cena, dobre wykonanie, mięciutkie włosie, no i szeroki wybór. Wiecie, co mnie zazwyczaj najbardziej denerwuje podczas kupowania pędzli? To, że nie mogę sobie ich pomacać. Często zapakowane są w takie plastikowe opakowania, przez które ciężko sprawdzić, czy trzymany w palcach pędzel jest tym, którego szukamy. A Hebe złapało u mnie ogromnego plusa za całą gablotkę z dokładnym opisem poszczególnych pędzli i z możliwością ich wymacania.
Tej Pani chyba nikomu nie trzeba przedstawiać!
Matowe pomadki Golden Rose już długo znajdują się na ulubionych listach kosmetycznych wizażystek, blogerek i youtuberek. Przyznam, że mnie nigdy nie było po drodze, by je przetestować. Ale stało się! Wpadłam po uszy! Moim ulubieńcem jest numer 13, ale na swoim oku mam jeszcze kilka odcieni wpadających w róż. Ogromny plus za trwałość i niską cenę jak na tak dobry produkt! Moje usta mają tendencję do przesuszania się, ale w połączeniu z tą matową pomadką naprawdę nie wyglądają źle.
I czy mi się tylko wydaje, czy one naprawdę pachną czekoladą?
Wciąż nie mogę znaleźć idealnego podkładu. Kupuję, testuję, podpytuję znajome wizażystki i podsumowuję. Gdy udało mi się zebrać mnóstwo pozytywnych opinii na temat tego podkładu, pełna nadziei udałam się do Douglasa (lub Sephory, ręki uciąć nie dam), gdzie Pani również przekonała mnie, że Born This Way będzie idealny dla mojej suchej cery. Przetestowałam na miejscu i wydawało mi się, że będzie to strzał w dziesiątkę. Po paru dniach stosowania okazało się, że podkład strasznie się waży. Sprawiał, że moja twarz wyglądała na jeszcze bardziej suchą niż jest w rzeczywistości.
Podkładu oczywiście czasem używam „na chwilę”, bo bywam sknerą :) Ale niesamowicie ciekawa jestem, jak on sprawdza się na Waszych buziach. Koniecznie dajcie znać o Waszych ulubieńcach ostatnich miesięcy i podkładach, które warto przetestować!
Artykuł Kosmetyczne hity i buble września pochodzi z serwisu Lifestyle blog by Fiorka.
]]>Artykuł Ulubieńcy z podróży na Kubę – kosmetyki, okulary i książki pochodzi z serwisu Lifestyle blog by Fiorka.
]]>
Przyznam szczerze, że do tej pory używałam szamponów tylko z firmy Batiste, ale w sklepie okazało się, że został tylko jeden z Aussie. Zaryzykowałam i kupiłam go, bo nie byłam pewna, czy będę jeszcze miała czas, by wstąpić do innego sklepu przed wyjazdem. Początkowo nie byłam zachwycona – mega słaby zapach produktu w porównaniu do konkurencji. Po pierwszym użyciu zmieniłam zdanie – włosy podniesione przy głowie na dłużej, trochę sztywne, ale to akurat mi nie przeszkadzało i nawet zapach zaraz po aplikacji szybko się ulotnił. Szampon kupiłam w wersji mini na podróż i wystarczył na 3 użycia.
*
Ostatniego dnia przed wyjazdem udało mi się wstąpić do Rossmanna i finalnie również suchy szampon od Batiste znalazł się w mojej podręcznej kosmetyczce. Z wersją Cherry spotkałam się pierwszy raz i jest to zdecydowanie moja ulubiona wersja tego szamponu! Zapach jest nieziemski i utrzymuje się kilka godzin! Szampon wystarczył na 5 aplikacji – okazało się, że nie było potrzeby używać tego produktu na włosy tak dużo co szamponu Aussie. Produkt dobrze unosi włosy i je odświeża.
______
Wiadomo, nic nie zastąpi zwykłego mycia włosów, ale lot na Kubę trwa około 11 godzin. Gdy tylko dotarła do mnie ta informacja, na mojej liście rzeczy do kupienia od razu znalazł się suchy szampon. Poza samym lotem, człowiek siedzi 2-3 godziny na lotnisku, a potem jeszcze godzina zanim znajdzie się w hotelu, więc nie ma opcji, żeby włosy pozostały świeże.
O miniaturce tego balsamu pisałam już rok temu również w poście o ulubieńcach. My, śmieciarze, mamy to do siebie, że gromadzimy różne fajne rzeczy, bo „kiedyś na pewno się przydadzą” i właśnie ten balsam ukryty był na dnie pudełka z kosmetykami. Sprytne go ukryłam właśnie na taką okazję jak podróż, bo jego rozmiar jest idealny do samolotu. Balsam okazał się niesamowicie wydajny i wystarczył mi na całe 12 dni.
Żel kupiony na wszelki wypadek i korzystałam z niego raptem dwa razy, ale zdążyłam sobie wyrobić opinię. Nie wysusza, nie pozostawia zapachu i szybko się wchłania. Nie wierzę w to zabijanie bakterii, szczególnie, że nie trzeba użyć wody, ale produkt przydał się w sytuacji awaryjnej.
Moje nowe odkrycie, ale najmniej polecane z grupy kosmetyków z dzisiejszego posta. Pomadka ochronna do ust, która co prawda nawilża, ale nie zauważyłam dodatkowych właściwości ochronnych (a może aż tak dobrze chroniła? :D). Ma przyjemny zapach, jest bezbarwna i nie zostawia żadnego osadu. Jest trochę lepiąca jak inne pomadki ochronne, ale myślę, że dam jej jeszcze jedną szansę.
Do firmy Eveline miałam ogromną niechęć po odżywce do paznokci 8w1, która niesamowicie zniszczyła mi płytkę. I pewnie na ten żel również bym się nie zdecydowała w sklepie, ale znalazł się w mojej kosmetyczce dzięki M. I wiesz co? Jest to zdecydowanie mój ulubiony kosmetyk z tego wyjazdu! Gdy już drugiego dnia się spiekłam, żel przyniósł mi ogromną ulgę. Chłodzi zaraz po nałożeniu na skórę, ma przyjemny zapach i jego jedynym minusem jest to, że na początku trochę się lepi. Później można spokojnie nakładać na niego ubrania. Do tej pory nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje.
Kolejne podróże tylko z tym żelem!
*
Moi ulubieńcy, z którymi nie rozstaję się od dłuższego czasu i których zawsze polecam.
Wspominałam o nich również w poście o wakacyjnych ulubieńcach sprzed roku. Choć na samym początku zachwycałam się tym pomarańczowym, teraz wszędzie zabieram ze sobą ten różowy. Różnią się przede wszystkim tym, że ten różowy ma mnóstwo drobinek brokatu, dzięki czemu posmarowane olejkiem nogi przepięknie się błyszczą. Olejki wspaniale pachną, co czasem przyciąga w nasze okolice różne robaczki (jak ja nienawidzę robaków!), ale da się wytrzymać :) Gdy jestem na plaży, kilka kropel wsmarowuję również w moje rozjaśnione i wysuszone od słońca końcówki włosów. Oczywiście olejek wykorzystuję również przy sesjach fotograficznych, by nogi i ręce modelki wyglądały zdrowo.
Bardzo polecam!
Wstyd się przyznać, ale to dopiero pierwsza książka Cobena, którą udało mi się przeczytać. Tak, wiem, wszyscy kojarzą jego książki, ale ja nigdy nie umiałam się za nie zabrać.
Książkę pochłonęłam w sumie w 1,5 dnia. Od początku wciąga, zaczynasz czytać ją wszędzie i szukasz pretekstu, by tylko ją otworzyć. Świetna historia, po pewnym czasie trochę przewidywalna, ale mimo wszystko brniesz dalej. Sama końcówka zaskakuje. Główną bohaterkę lubiłam od początku, dlatego na końcu było mi dwa razy smutniej.
Bardzo się cieszę, że moją przyjaźń z Cobenem rozpoczęłam od tej książki, bo chcę więcej, więcej, więcej. Już w Biedronce udało mi się wypatrzeć jego kolejne powieści, więc zacieram dłonie i czekam na przypływ gotówki.
*
Filmową adaptację książki chciałam obejrzeć już dawno, wiec niesamowicie się ucieszyłam, gdy w moje ręce najpierw wpadła książka! Jestem fanką kolejności czytanie i oglądanie, a nie na odwrót.
Kolejna powieść przeczytana w dwa dni. Historia trochę „rozlana”, sporo opisów miejsc i krajobrazów, przez które chciałoby się przeskoczyć dalej. Główny bohater wydawał mi się trochę mdły, ale jego żonę polubiłam od razu i czytanie o jej złych decyzjach i braku szczęścia było jeszcze bardziej wciągające. Aż się popłakałam na końcu! Książka raczej dla kobiet, faceci sięgną po nią tylko po to, by obejrzeć okładkę :)
Na sam koniec zostawiłam swoich modowych ulubieńców – okulary!
Większość kobiet kolekcjonuje buty, torebki, sukienki i tym podobne. Ja całe życie zbierałam pocztówki, aż w końcu złapała mnie mania na okulary. Im większe i bardziej kolorowe, tym lepiej! Obecnie w mojej kolekcji jest dokładnie 27 par (kiedyś pokażę Wam wszystkie), z czego 16 sztuk od PaczePacze.
Na zdjęciu przedstawiam Wam moich pięciu ulubieńców. Czarne klasyczne towarzyszą mi najczęściej, bo pasują do wszystkiego. Błękitne dostałam od Sióstr ADiHD i nie sądziłam, że kiedykolwiek odważę się pokazać w takim kolorze, ale teraz są moim oczkiem w głowie. Czarne okulary z jasnymi różowymi szkłami zawsze mam w torebce „na czarną słoneczną godzinę”. A pozostałe dwie pary – te z różowymi lustrami – pochodzą z najnowszej kolekcji PaczePacze i gdy tylko zobaczyłam je na ich instagramowym profilu 4 dni przed wylotem na Kubę, wiedziałam, ze muszę je mieć!
Ulubieńców z podróży było jeszcze kilku, ale nie na tyle dobrych, by Wam je przedstawiać. Niedługo na blogu pojawi się również fotorelacja z cudownej Kuby.
Wspaniałego! dnia!
Artykuł Ulubieńcy z podróży na Kubę – kosmetyki, okulary i książki pochodzi z serwisu Lifestyle blog by Fiorka.
]]>Artykuł Ulubieńcy ostatnich miesięcy pochodzi z serwisu Lifestyle blog by Fiorka.
]]>Woda perfumowana | Lancome La vie est belle
Pierwszy raz poczułam ten zapach u Weroniki podczas sesji zdjęciowej dla Oxany Pastushki i przepadłam! Chodziłam, mówiłam, marudziłam, trułam, aż w końcu dostałam na gwiazdkę i od tamtej pory są moim numerem jeden bez dwóch zdań. Jestem strasznie wybredna, jeśli chodzi o perfumy czy wody toaletowe i jedyną konkurencją w mojej kosmetyczce dla La vie est belle w są Chanel Mademoiselle. Woda Lancome jest niesamowicie trwała – gdy się perfumuję, dwa dni później nadal czuję jej zapach. Nie tylko ja. Zapach przykuwa też uwagę innych. Nie przesadzę, gdy powiem, że są eleganckie i trochę seksowne. Polecam!
Balsam do ciała i żel pod prysznic | Lancome La vie est belle
Obydwa kosmetyki dołączone były do wody toaletowej opisywanej wyżej i pachną tak samo świetnie. O tyle, o ile żel używałam dwa razy, bo – jak przystało na kosmetycznego sknerę i oszczędzacza – trzymam go na specjalną okazję, tak balsam używam codziennie i zaskoczona jestem jego wydajnością. Co więcej, zapach balsamu również otrzymuje się dość długo.
Skarpetki | Pepco
Najcieplejszy ulubieniec ostatniej zimy! Skarpetki posiadają antypoślizgowe serduszka, które za każdym razem przypominają mi małą Fiorkę biegającą po domu i (w końcu) nie wywracającą się na każdym śliskim zakręcie. Razem z sówkami polubiliśmy się najbardziej podczas zimowych wieczorów.
Portfel | Springfield
Styl marynarski i wszelkiego rodzaju paski to moi nowy przyjaciele. W ostatnim czasie oszalałam na punkcie tego wzoru i koloru granatowego. W końcu w Springfield’zie trafiłam na portfel, który wyglądał dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam, a do tego ma cechy, które są dla mnie ważne w tego typu dodatkach – jest spory, dzięki czemu nie muszę szukać go w torebce; posiada duży frędzel, dzięki czemu łatwo się go otwiera; jest z przyjemnego w dotyku materiału; posiada 10 kieszonek na karty, jedną na drobne monety i dwie na banknoty, a do tego nie trzeba grzebać, by coś z niego wyciągnąć.
Zegarek | Daniel Wellington
Zegarek, do którego wzdychałam bardzo długo! Przeglądając różne blogi, często natykałam się na niego i zapisywałam nazwę, by w niedalekiej przyszłości go kupić. Zachęcały mnie zniżki od blogerek, ale zawsze jednak znajdowało się coś, co było bardziej potrzebne i plan zakupu schodził na dalszy plan. I na początku lutego jadąc do kina otworzyłam schowek w samochodzie mojego chłopaka. I znalazłam go! Wyglądał tak, jak chciałam – srebrny, z malutkimi diamencikami zamiast cyferek i z granatowo – białym paskiem.
Artykuł Ulubieńcy ostatnich miesięcy pochodzi z serwisu Lifestyle blog by Fiorka.
]]>Artykuł Pomysły na paznokcie świąteczne – inspiracje pochodzi z serwisu Lifestyle blog by Fiorka.
]]>Poza pocztówkami i książkami, maniakalnie zbieram lakiery do paznokci. Posiadam pudełko pełne kolorowych buteleczek, z których połowy pewnie nigdy nie używałam. Tak to już z kobietami bywa, że zobaczą coś w swoim ulubionym kolorze, a do tego w promocji i nagle to cudo znajduje się w przepełnionej już torebce, a portfel w niewyjaśnionych okolicznościach zaczyna szczupleć. Znasz to, prawda?
Przyznaję, że kiedyś nie zwracałam uwagi ani na jakość, ani na markę lakierów. Jeśli podobał mi się kolor to po prostu kupowałam (potem najczęściej okazywało się, że do niczego mi nie pasuje). Ale teraz wszystko powoli się zmienia. Nie wiem, czy to kwestia doświadczenia (ohoho Fiorka taka dojrzała i doświadczona!), czy może tego, że uodporniłam się na reklamy bombardujące mnie z każdej strony, ale przestałam kupować co popadnie. Unikam lakierów, które kiepsko kryją, bardzo długo schną i odpryskują przy pierwszej lepszej okazji. Gdy już mam pieniądze w portfelu, chodzę dziesięć razy od półki do półki, zastanawiając się nad odpowiednią marką (jednymi z moich ulubieńców są lakiery od Indigo, o których już kiedyś wspominałam w poście wiosennym). Oczywiście ta rozwaga dotyczy tylko i wyłącznie lakierów, więc możesz spodziewać się, że jeśli kiedykolwiek pójdziemy razem na zakupy to przy dziale z biżuterią będę piszczeć jak małe dziecko nawet nad plastikowymi kolczykami, a w Empiku powącham wszystkie zeszyty :)
Rok temu utworzyłam również w swoim telefonie album z paznokciowymi inspiracjami, by w przyszłości móc do nich wrócić i próbować samemu zrobić takie cuda. W tym momencie chciałabym pochwalić się i móc wstawić milion zdjęć z moimi dziełami sztuki, ale niestety talentu brak. Nie zliczę, ile razy próbowałam sama zrobić sobie kropeczki tej samej wielkości czy równe linie i jak pewnie się domyślasz – jeszcze nigdy mi nie wyszło. Nie przestałam jednak zbierać tych inspiracji i zbliżające się święta są idealną okazją, by się nimi z Tobą podzielić.
Do splotu sweterkowego wzdycham już bardzo długo, ale jakimś śmiesznym reniferem również bym nie pogardziła. A Tobie które podobają się najbardziej?
Artykuł Pomysły na paznokcie świąteczne – inspiracje pochodzi z serwisu Lifestyle blog by Fiorka.
]]>Artykuł 3 kosmetycznych ulubieńców ostatnich wakacji pochodzi z serwisu Lifestyle blog by Fiorka.
]]>Słoneczne wakacje już dawno za nami! Ale nie tak dawno, żeby nie móc pochwalić się Wam moimi trzema ulubionymi kosmetykami, z którymi się zaprzyjaźniłam! Gdybym się dobrze zastanowiła, pewnie byłoby ich więcej, jednak skoro od razu mi nie wpadły do głowy to znaczy, że nie były aż tak dobre :)
Olejek arganowy Indigo
Ten produkt znalazł się w mojej kosmetyczce przede wszystkim po to, by przed wyjściem na dwór smarować moje białe i suche nogi. I wiesz co? Przypadkowo odkryłam, że świetnie pomaga w opalaniu! Gdy wychodziliśmy na spacer podczas pobytu na Malcie, nogi zawsze były błyszczące i już po dwóch dniach były ładnie brązowe, gdzie reszta odkrytego ciała nadal pozostawała biała. Dodatkowo olejek ma wspaniały zapach!
Pomadki Bourjois Rouge Edition Velvet
Pomadki znalazły swoich fanów już dawno temu, jednak u mnie największego plusa złapały właśnie w te wakacje, gdy podczas tych wielkich upałów, nie spływały z ust. W porównaniu z innymi pomadkami, które miałam okazję wypróbować, te mają wspaniałą konsystencję – nie powodują suchej skorupy na ustach. W swojej kolekcji posiadam dwa kolory: 06 Pink Pong oraz 11 So Hap’pink, jednak mam w planach kupno kolejnych!
Maska do włosów Goldwell Kerasik Ultra Rich
Najlepszy kosmetyk do włosów, z jakim miałam do czynienia! Maskę poznałam już dawno, jednak w te wakacje uratowała mi moje włosy. Po tygodniowym wypoczynku na Malcie wróciłam z rozdwojonymi końcówkami, wysuszonymi włosami i z problemem z rozczesywaniem, a blond włosy mają to do siebie, że wszystkie niedoskonałości od razu widać niestety… Po powrocie maska poszła w ruch i już po dwóch tygodniach jest zdecydowanie lepiej! Zniknął problem z rozczesywaniem, końcówki i tak są do obcięcia, ale już nie rażą z daleka po oczach swoim zniszczeniem, a wysuszone włosy przestały być wysuszone! Maskę można dostać tylko w salonach fryzjerskich, ja swoją kupiłam w Łodzi w Klimczak Hair Designers :)
Kochane, a jakie Wy kosmetyki możecie polecić? Z jakimi zaprzyjaźniłyście się w te wakacje? :)
Artykuł 3 kosmetycznych ulubieńców ostatnich wakacji pochodzi z serwisu Lifestyle blog by Fiorka.
]]>Artykuł Wiosna z Indigo pochodzi z serwisu Lifestyle blog by Fiorka.
]]>Kolor paznokcia to nie tylko dodatek, czasem jest również odzwierciedleniem naszego charakteru czy humoru. Więc jaka jestem, mając na paznokciach kolor niebieski, różowy i fioletowy? Tak, z pewnością zdecydowanie niezdecydowana! A wszystko to za sprawą kolekcji lakierów Indigo PasteLove, która całkowicie skradła moje serce do tego stopnia, że dziś w piżamie siedziałam do godziny 14 (wstyd!). Do tej pory byłam posiadaczką tylko jednego lakieru tej marki. Czerwonego. I nie było problemu z wyborem. A siedząc w tej wiosennej eksplozji barw, doznałam chyba kobiecego pomieszania zmysłów. Nie mogłam zdecydować się, którym lakierem najpierw pomalować paznokcie. Oczywiście skończyło się na trzech kolorach, które niesamowicie do siebie pasują. Czasem fajnie być kobietą, co nie? :)
Za co polecam lakiery Indigo:
· Za ogromny wybór kolorów
W swojej ofercie Indigo posiada prawie 150 kolorów, w tym pewnie ze 40 mojego ulubionego różu, który jest moim numerem jeden na paznokciach, bez względu na porę roku.
· Za trwałość
Ja, posiadaczka paznokci, na których żaden lakier nie trzyma się dłużej niż 1 dzień, złoty medal za trwałość przyznaję lakierom Indigo!
· Za możliwość świetnego łączenia kolorów
Róż z żółtym, zielony z szarym, niebieski z fioletem, pomarańczowy z błękitem… Nieważne, jak połączysz, nie wygląda to tandetnie. Moim ulubionym połączeniem jest szary z różem i chyba z nim zaprzyjaźnię na całą wiosnę.
· Za ładny wygląd buteleczek
W designie cenię sobię prostotę i minimalizm. Co za dużo to nie zdrowo!
Dziewczyny, a czy Wy miałyście już z nimi styczność? Jakie są ważne wrażenia?
Artykuł Wiosna z Indigo pochodzi z serwisu Lifestyle blog by Fiorka.
]]>